piątek, 27 kwietnia 2012

Kinpira, czyli siekane warzywa sauté, z marchewki

Wierzyć mi się nie chce, że żadna kinpira nie załapała się jeszcze do bloga - robię ją dość często, gdy mi się spieszy, a nie mam pomysłu na "wkładkę warzywną" do bento. Kinpira to technika przygotowywania warzyw korzennych (w Japonii przede wszystkim korzenia łopianu* - gobo - ale także marchewki, korzenia lotosu, czy nawet ziemniaków), polegająca na szybkim usmażeniu w wysokiej temperaturze (ew. wcześniej ugotowawszy w niewielkiej ilości wody), w towarzystwie najczęściej sosu sojowego, sake, cukru, sezamu i przypraw. Cały witz polega na tym, żeby podczas obróbki termicznej zachować jak najwięcej witamin**.

* Nasz rodzimy chwast w Japonii jest hodowany z premedytacją, jako normalne, uczciwe warzywo. Gdyby ktoś miał ochotę spróbować - należy wybierać korzenie młodych roślin i wykopywać je do wczesnej jesieni - podobno potem robią się zbyt żylaste. Jeśli nadarzy się okazja, to na pewno spróbuję i opiszę.
** Przynajmniej tak to się teraz tłumaczy. Nie przypuszczam, żeby starożytni Japończycy świadomie starali się chronić składniki odżywcze.

Dziś kinpira ze swojskiej marchewki. Przepis podam za Just Bento, ale od razu zaznaczam, że od dawna robię na oko.

Kinpira marchewkowa
Daje dwie porcje po marchewce

  • dwie średnie marchewki
  • 1 Ł oleju do smażenia
  • szczypta płatków chilii lub czerwonej papryki
  • 1 Ł sosu sojowego
  • 1 ł ziaren sezamu
  • odrobina oleju sezamowego (opcjonalnie)
Marchewkę pokroić w zapałki. Rozgrzać olej na patelni lub w woku, wrzucić marchewkę i płatki chili/papryki i smażyć podrzucając/mieszając, aż marchewka nieco zmięknie, zachowując chrupkość (ok. 5 min. w zależności od grubości zapałek). Dodać sos sojowy, mieszać, aż odparuje/wchłonie się. Dodać ziarna sezamu i ew. olej, zamieszać, zdjąć z ognia. 

Ponieważ Robaczek nie przepada za ostrymi rzeczami, we wszystkich japońskich przepisach, w których występują suszone płatki chili zamieniam je na suszone płatki czerwonej papryki, a potem ew. dosmaczam swoją porcję shichimi togarashi. 

Krojenie marchewki w zapałki to dla niektórych katorga - ja w ten sposób, nomen omen, wyostrzam swoje umiejętności posługiwania się nożem. Mandolina (przynajmniej moja) w przypadku surowej marchwi się nie sprawdza, od biedy mógłbym zrobić grube wióry w robocie kuchennym, ale generuje to za dużo mycia. 

Na zdjęciu efekt końcowy, smaczny i zdrowy. 


Ja mam wolne do 7.05,  więc najprawdopodobniej wpisów w tym czasie nie będzie. Chyba,  że dopadnie mnie goń myślowa, i będę miał imperatyw kategoryczny, żeby ją przelać na elektrony. Lector emptor. 

2 komentarze:

  1. Marchewka po takim procesie rzeczywiście może być dobra, ale wolnego do 07.05.2012 nie zniosę....nie bez złości...!
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. czekam na goń myślową i wewnętrzny imperatyw. Twój oczywiście.
    Marchewka w zapałki to dla mnie trening siły woli. Zwykle przegrywam tę walkę sromotnie i wychodzą mi nie zapałki a zapalniczki raczej.
    Sezam czarny z jasnym pięknie wyglądają na zdjęciu, też muszę zainwestować.
    Pozdrawiam
    Monika

    OdpowiedzUsuń