Co mi się podobało:
- kameralne wnętrze, siedzieliśmy przy stoliku oddzielonym żaluzją, co tworzyło intymną atmosferę mimo, że...
- ... restauracja była pełna - fajnie się je w miejscu, które żyje;
- przystępne ceny - za ok. 70 pln można zjeść obfity obiad lub kolację z alkoholem; myśmy obżarli się jak tuczniki;
- czysto (również w toalecie);
- miła obsługa (chociaż pytanie, czy wszystko jest w porządku i czy nam smakuje, kiedy wszyscy mamy zapchane buzie jest trochę nie na miejscu; od razu przypomniał nam się mój Teść, który podczas imprez rodzinnych z perwersyjną radością fotografuje jedzących ludzi);
- sencha zaparzona jak trzeba (jakość samej herbaty dyskusyjna, ale przynajmniej nie zamordowano jej wrzątkiem); śliczny dzbanuszek dostępny w sklepach sieci Nanu-Nana;
- dwa rodzaje imbiru (ale trochę mało, a za dodatkową porcję trzeba płacić);
- czekadełko - standardowa sałatka wakame (chyba w ramach "promowania współczesnej kuchni orientalnej", czym firma się chwali na swojej stronie, podana zdaje się z sosem teriyaki, hmmm; z tej samej mańki jest moim zdaniem polewanie futomaki sosem kabayaki);
- było oczywiście smacznie, ryż w odpowiedniej temperaturze, nigiri starannie polepione, ryby świeże, dobrze pocięte.
Co mi się nie podobało:
- zdecydowanie za dużo wasabi w hosomaki;
- podano nam postrzępione końcówki wszystkich maki - poważne wykroczenie suszarni (dopuszczalne jest podanie np. końcówki z wystającą kompozycją artystyczną jako ozdoby, ale tylko tyle), zwłaszcza takiej, która chwali się na stronie dbałością o estetykę;
- widać brak doświadczenia kucharza - doświadczony nie podaje "dupek", bo wystarczy, że odkroi pół centymetra z rolki, a w naszych widać było niedoróbki centymetrowe i większe - patrz dwa poprzednie punkty;
- nie jestem fanem obrusów w postaci papierowych menu;
- takoż nie jestem fanem lakierowanych na wysoki połysk deseczek do podawania sushi (geta);
- brak niskosodowego sosu sojowego.
Oczywiście nie podają dorayaki na deser.
Tak na marginesie, ktoś kompetentny powinien przejrzeć beletrystykę na stronie firmy, bo jakość tekstów jest taka sobie.
Na którymś z portali z recenzjami gastronomicznymi jakaś pani pisała, że dostała na dzień dobry wilgotny ręczniczek (to się nazywa oshibori). Myśmy nie dostali.
Podsumowując: jak na sieciówkę całkiem dobrze daje radę. Biorąc pod uwagę nasze niedostatki środków na jedzenie poza domem pewnie nieprędko wrócimy, ale z czystym sumieniem mogę polecić.
Na zdjęciu nasza kolacja.
Może i zbyt wielu sushiarni w Polsce nie odwiedziłam ale miałam parę bardzo niefajnych wrażeń i wiem, dokąd na pewno nie wrócę.
OdpowiedzUsuńNatomiast do 77 sushi w Sopocie (które mam ok. 180 km od domu ;) ) zachodzę gdy tylko jestem w mieście :) Inne sushi bary które odwiedzałam w porównaniu do 77 wypadają blado - jedyne czego mi u nich brakuje to oshibori właśnie. Do tego jednorazowy incydent z wciśnięciem do rolek jakiejś pasty z tuńczyka, bleeeeeee~
Poza tym - bardziej niż dobrze :)
Pozdrawiam i dodaję bloga do obserwowanych :)
Oliko