* Ależ to mądrze i japońsko brzmi, jestem z siebie dumny.
** Chyba raczej pullunitarynych.
Z programu wynikało też, że w ślepym teście ludzie opisywali zblendowanego na papkę hamburgera z frytkami jako "nie wiem, co to, ale smakuje jak coś z McDonald's". Potęga tej marki mnie przeraża. I wolę nie wiedzieć, co sypią do jedzenia, żeby dało się je tak precyzyjnie rozpoznać.
Swoją drogą, zaczynam się przekonywać do idei zjadania tylko tego mięsa, które własnoręcznie wyhoduję i zabiję (no bo przecież nie przejdę na wegetarianizm*). Nasi zachodni sąsiedzi w ramach budowania świadomości konsumenckiej wypuścili też program o robieniu kiełbasy**. Kiełbasa była z żółtym serem, a raczej z substancją, która w języku wroga nazywa się Käseanalog, a po patriotycznemu wyrób seropodobny***. Najbardziej podobała mi się scena, w której prowadzący program, o wyglądzie studenta wydziału Szalonych Naukowców, z obłędem w oczach sypał wielką szuflą do mieszalnika jakiś biały proszek, wrzeszcząc przy tym "to wszystko jest w Niemczech dozwolone!". Kiełbasa, oprócz "sera" składała się z jakiś żałosnych ochłapków mięsa, masy tłuszczu, oraz przypraw w ilości parę łyżeczek na parędziesiąt kilogramów (prowadzący uroczo pouczał swojego pomagiera "tylko nie syp za dużo, bo to drogie"). No i 15 różnych E****. Panowie zapakowali kiełbaski próżniowo, na domowej drukarence zmajstrowali sobie kolorową etykietkę i pojechali na jakieś targi żywności, gdzie częstowali nieświadomą gawiedź zgrillowanym produktem (nie mógł być natychmiastowo i całkiem trujący, bo sami też jedli). Wszyscy mówili, że smaczne. Dżentelmeni nawiązali kilka kontaktów z potencjalnymi kupcami, dowiedzieli się, że "ja, ja, my też już od lat nie stosujemy sera, za drogi", oraz usłyszeli parę zbawiennych rad w stylu "nie piszcie E-cośtam, ludzie tego nie lubią, napiszcie nazwę chemiczną, to się nie połapią". Ja wiem, że to wszystko czystej wody manipulacja, demagogia i populizm, ale fajnie się oglądało i chciałem się podzielić.
* I nie będę łaził z fuzją po lasach - raz, że mi się nie chce, dwa, że podobno środowisko myśliwych z pogardą patrzy na "mięsarzy", którzy zabijają, żeby zjeść. Bo przecież dużo szlachetniej jest zabić, żeby zabić, tfu, przepraszam, chciałem napisać "pokontrolować populację". A tak w ogóle, wiecie co te zwierzaki tam w tym lesie jedzą? Ja też nie. Ale wiem, co ludzie wyrzucają po lasach, bo czasem widzę. Zgroza.
** Między innymi. Było też o kleju do mięsa (rewelacja - nie widać, że było klejone z ochłapków), i dlaczego nie należy jeść szynki w blokach. Przezabawne. Robaczek zasmucił się trochę, bo dziecięciem będąc z tej szynki najbardziej lubiła "galaretkę".
*** Wyroby seropodobne są zwykle bardziej wege od swoich "uczciwych" odpowiedników, ale tu nie chodziło, żeby było bardzo wege, tylko żeby było bardzo tanio.
**** Nie mam nic przeciwko E jako takim, niektóre E są całkiem niewinne, uważane za zdrowe, albo wręcz sprzedawane w sklepach ze zdrową żywnością za ciężkie pieniądze. Ustalenie, które to E, pozostawiam jako ćwiczenie dla czytelników.
Płynnie przechodząc od niemieckiej kiełbasy do japońskich jajek, uprzejmie informuję, iż poniższy przepis pochodzi ze strony Just Bento, oraz, jak w przypadku wszystkich przepisów, nie jest jedynym słusznym*. Widziałem też wersje, w której do jajek dodaje się dashi w płynie, bądź też w proszku. Można też użyć mieszanki sake i cukru w stosunku objętościowym 2:1. Mirin jest nieobowiązkowy, potrawa będzie smakować inaczej, ale też dobrze. Poniższy obrazek pokazuje iri tamago w towarzystwie wołowego niku soboro (wyraźnie ciemniejszego od wieprzowego z poprzedniego wpisu) na ryżu - można by to zrobić ładniej, w paseczki, ciapki, wzorki, czy coś tam, ale mi się tradycyjnie nie chciało. Oprócz ryżu można posypać nim np. warzywa, albo użyć w sushi - chirashizushi, temakizushi lub gunkan maki.
* Zapachniało trochę anarchią.
Iri tamago
Daje jajecznicę z dwóch jajek
- 2 jaja
- 1 ł sosu sojowego
- 1/2 ł mirinu
- 1/2 ł cukru
- szczypta soli
- Jajka roztrzepać dokładnie z pozostałymi składnikami.
- Rozgrzać nieprzywierającą patelnie o wysokich brzegach lub garnek (można dodać odrobinę tłuszczu). Wlać jajka.
- Energicznie mieszać trzymanymi razem czterema nielakierowanymi pałeczkami do jedzenia, aż jajka całkowicie się zetną i staną się ziarniste. Zdjąć z ognia.
Proste, jak sznurek w kieszeni. Nie warto robić więcej, niż z 4 jajka na raz - im więcej jaj, tym wolniej się ścinają i ręka mdleje od mieszania - a mieszanie jest najważniejsze, chodzi o to, żeby uzyskać drobne ziarenka jajecznicy. Dlatego też używamy pęczka pałeczek, a nie swojskiej łopatki. Ja robię iri tamago w grubym, odlewanym aluminiowym garze, pokrytym teflonem (zdjęcie poniżej - zaraz po zrobieniu). Ziarenka mają objętość porównywalną z ziarenkami ryżu.
Nawiązując do programu o kiełbachach - mój kuzyn miał praktyki w zakładach mleczarskich - serów też nie polecam, o seropodobnych nie wpominając...
OdpowiedzUsuń