- byliśmy na wystawie bonsai, dwa przystanki tramwajem od domu; drzewka były cudne, a ponieważ trafiliśmy na sam początek imprezy, mieliśmy okazję posłuchać wielce interesujących gawęd pewnego niemieckiego dżentelmena w ramach uroczystego otwarcia (w stylu "to jest bardzo łatwo zrobić, zajmuje tylko 20 lat"); czujemy się wkręceni w temat, obłożyliśmy się literaturą i kupiliśmy małego bza (właściwie liliaka), z którego zrobimy sobie drzewko; zdjęcia z wystawy dla zainteresowanych: PAP (okropne znaki wodne), portal naszemiasto.pl, oraz moje z komórki (skadrowane paskudnie, bo interesowały mnie czasami tabliczki, a nie tylko drzewka);
- pojechaliśmy do Opola, odwiedzić Babcię Robaczka, oraz wystawę "Japonia na starej fotografii" w tamtejszym muzeum (wielkie dzięki dla autorki bloga JaponiaBliżej za zwrócenie mojej uwagi na to wydarzenie);
- Robaczek trzy dni była w robocie i dostawała benta z mrożonek i słoików;
- ja w tym czasie zdrapywałem ze stuletniej barierki balkonu w naszym mieszkaniu 10+ warstw farby, żywiąc się zupą chmielową; bardzo nie lubię pracować fizycznie, jestem uczulony, robią mi się od tego takie czerwone plamy na całym ciele (Robaczek twierdzi, że to siniaki);
- do tego sprzątanie, impreza sztuk raz, sprzątanie po imprezie, i Robaczek zaczęła szyć sobie suknię, bo w trzy miesiące będziemy na trzech ślubach.
Na działalność twórczą (prócz gotowania) jakoś nie starczyło mi sił. Co do gotowania - ostatnio było dużo tsukemono, i dzisiaj też będzie, ale potem planuję przerwę. Robaczek zaczęła marudzić, że bez przerwy katuję warzywa solą i octem, i ma trochę racji - pojawiły się już nowalijki, więc będziemy jeść głównie świeżyznę. Poza tym dostaję głupawki od nazewnictwa.
Podczas moich poszukiwań kulinarno-językowych natrafiłem na wredne słówko amasuzuke. Wredne, bo nie znając japońskiego wcale, zasad transkrypcji prawie wcale, nie będąc pewien, co do mutacji spółgłosek i będąc skazanym na ograniczony dostęp do źródeł, ciężko mi było ustalić, że najprawdopodobniej oznacza ono mocno posłodzony ocet ryżowy, w którym marynujemy różne rzeczy (np. gari - marynowany imbir, którym przegryzamy sushi, to technicznie rzecz biorąc shoga amasuzuke*, a niedawne pikle z ogórka i wakame, to kyuuiri to wakame no amasuzuke). Przy okazji znalazłem przepis na marynowane buraczki i łodygi brokułów - nigdy mi się nie chce babrać z tymi ostatnimi, a że Robaczek lubi buraki, więc były tylko one. I tak otrzymałem opeer, że były zamarynowane. Surowe miały być, tylko zblanszowane.
* Albo amazuzuke, albo amazu-zuke, albo dziwnie wzrasta we mnie chęć do mordu.
Buraki marynowane w słodkim occie ryżowym
Daje dwie porcje o wielkości czterech średnich buraków
- 4 średnie buraki (ok. 5 cm średnicy)
- 1/2 szklanki wody
- 1/2 szklanki octu ryżowego
- 3 Ł cukru
- 3 cienkie plasterki świeżego imbiru
- 1/2 ł soli
- Buraki obrać, pokroić w słupki (ok. 1 cm w przekroju), zblanszować 30 sekund we wrzątku, przełożyć do miseczki, posypać solą, pomieszać, odstawić na pół godziny.
- Wodę, ocet, cukier i imbir mieszać w rondelku na średnim ogniu, aż cukier się rozpuści.
- Zalać buraki marynatą, marynować w lodówce przez noc.
Przepis przeskalowany na okoliczność braku brokułów. Gdyby ktoś chciał ich użyć - łodygi trzeba obrać z tego zielonego, żeby zostało białe. Jeśli usunie się je z marynaty, można poobcinać końcówki i mieć białe w środku i fioletowe na wierzchu (co daje, wg oryginalnego przepisu "autentyczny, japoński kolor"). Mi smakowało. Jestem pewien, że z botwinki byłoby pyszne, ale nie dane mi będzie sprawdzić.
zachwycające te bonsai, są takie urocze jak małe psiaczki - czemu wszystko co małe jest takie słodkie jak ulepek, nie wiem, ale tak już jest.
OdpowiedzUsuńCo do pikli buraczkowych - chętnie zrobię, około roku temu robiłam smaczne pikle z kalarepki (są też gdzieś u mnie na blogu) i teraz chętnie poeksperymentuję z burakiem, bo rzadko ostatnio go wykorzystuję.
Pozdrawiam
Monika
A propos psiaków - po wystawie kręciła się pannica, tłumacząca swojemu facetowi, że bonsai to czyste okrucieństwo, "to jakby zamknąć psa w klatce".
OdpowiedzUsuńRobiłem kiedyś Twoje pikle z kalarepki - mi bardzo smakowała, ale Robaczek wolała oczywiście bez niczego.