poniedziałek, 21 maja 2012

Czarny bez w tempurze i lemoniada bzowa

Byliśmy w niedzielę odwiedzić przyjaciół na wsi pod Wrocławiem i okazało się, że nie tylko na szparagi jest teraz sezon. Właśnie zaczął kwitnąć czarny bez - nie będę się rozpisywał o samej roślinie, bo stron o jej zbawczym działaniu skolko ugodno. Podobno kiedyś ludzie na wsi żegnali się, widząc bez - w zależności od wersji: z szacunku dla jego rozlicznych właściwości leczniczych, bo Judasz powiesił się bzie, albo bo Jezus został na bzie ukrzyżowany. W każdym razie na wzmiankowanej wsi bzy kwitną obficie, a i w mieście widziałem dzisiaj sporo.


Dla odważnych, chodzących po parkach, wałach i bezdrożach (bo w centrum miasta raczej bym tego nie zbierał), poszukujących nowych wrażeń kulinarnych, wierzących w ludowe gusła i twarde medyczne fakty, dwa przepisy. Albo raczej pomysły na potrawy. Pomysł pierwszy: kwiaty bzu smażone w tempurze. Zrywamy kwiaty bzu (rozwinięte i kwitnące, ale nie przekwitłe), jeśli są, to otrząsamy z małych, czarnych robaczków (siedzą czasem takowe na kwiatach - nam nie przeszkadzały, nie wpływają na smak, więc nikomu się nie chciało bawić, na pewno stanowią też dobre źródło białka), maczamy w tempurze (proszę sobie zguglać - w skrócie: robimy lejące się ciasto z lodowatej wody i mąki, opcjonalnie jajka), trzymając za ogonek i smażymy w głębokim tłuszczu na złoto (po włożeniu do tłuszczu kwiaty powinny się rozczapierzyć - jeśli tego nie robią, to coś jest nie szmeges z ciastem) - wystający ogonek zwykle ułatwia wyjmowanie z tłuszczu. Odsączamy na papierowych ręcznikach i zjadamy - same (interesujący, delikatny smak, specyficzny zapach) lub z dodatkami - jakimś sosem/dipem do maczania lub na słodko, z konfiturami.


Pomysł drugi - lemoniada z kwiatów bzu. Koncentrat kwiatoczarnobzowy można kupić w Ikei, ale świeża jest o niebo lepsza. Bierzemy parę kwiatów bzu, pakujemy do litrowego słoika, dodajemy czubatą łychę miodu i kawałek obranej cytryny i zalewamy ciepłą wodą. Zostawiamy na noc, rano można odcedzić i pić. Pychota.


Sok z pokrzywy z miodem i cytryną, którym zostaliśmy poczęstowani, również jest pyszny (bardzo specyficzny cierpko-mdławy smak, doskonale orzeźwiający), choć ma upiorny kolor, ale nie polecam zbierania pokrzyw poza własną działką - na kwiaty bzu zdecydowanie trudniej nasikać. 

Łopianu też nakopaliśmy, więc już wkrótce na blogu pojawi się kinpira gobo



3 komentarze:

  1. O.O Lecę w weekend szukać bzu i tempurować - wygląda mi na przebój imprezowy :))

    Oliko
    http://cutiepiecooking.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. sto lat temu jadłam kwiaty czarnego bzu, właśnie w tempurze - jak jeszcze moi rodzice utrzymywali znajomość z ludźmi spod Łodzi - mieli ogromne krzaczory bzu za domem. Wykorzystywało się i kwiaty i potem owoce bzu (na nalewkę). Lemoniady nie piłam. Ale z braku laku polecę do ikei i sprawdzę jak toto smakuje.
    Jadłam też młodą pokrzywę (właśnie majową się zrywa) w tempurze - pyszności (a jadłam to w podstawówce, jakieś 20 lat temu - pamiętam wizytę wegetarian u nas, to była dopiero egzotyka!)
    Pozdrawiam
    Monika

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygowałeś mnie - bez? w tempurze? :) Koniecznie muszę kiedyś spróbować. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń