Kochany Narodzie, bento znaczy "obiad w pudełku", a nie "obiad w pudełku zrobiony koniecznie wg japońskich przepisów i na japońskich składnikach". Wspaniałe tego przykłady można znaleźć na blogu Bento po polsku. Ja często robię do bento dania japońskawe głównie dlatego, że lubię japońską kuchnię jako taką. Nie ma przymusu.
To powiedziawszy zajmiemy się palącym problemem pt. "skąd wziąć składniki specyficzne dla kuchni japońskiej". Dodatkowo będziemy zajmować się problemem "i żeby było w miarę tanio". Chciałbym zaznaczyć, że jestem mieszkańcem Dużego Miasta** (Wrocław) i Zakład Pracy czasami wysyła mnie w delegacje do Małego Miasta w Niemczech (a jak nie wysyła, to jedziemy od czasu do czasu z Robaczkiem na zakupy do Rzeszy). Znaczy to, że moje recepty nie są uniwersalne, ani dla wszystkich*.
*Poszukujących odpowiedzi uniwersalnych i dla wszystkich odsyłam do książek Douglasa Adamsa lub dowolnego związku wyznaniowego. Poza tym są chyba na to jakieś aplikacje.
**Wersja dla mieszkańców Stolicy: mieszkam na prowincji. PBMSPANC. Już nie będę ;-)
Zasady podstawowe (oczywiste oczywistości, na które wszyscy już wpadli sami):
- Kupuj duże paczki. Kupowanie większej ilości na raz najczęściej oznacza kupowanie taniej, np. ryż kupuję w dziesięciokilowych workach, przez co jest 4 razy tańszy, niż na półce w smarkecie. Kupuję w wielkich paczkach co się da - ryż, miso, wasabi, gari, ocet ryżowy, sos sojowy itp. Niestety, umbeboshi złośliwe sprzedawane są w opakowaniach 250g.
- Kupuj grupowo (nie, nie chodzi mi o te wszystkie kupony) - czasem duże opakowanie jest za duże, żeby je przerobić przed upływem terminu przydatności, ale zawsze można się umówić ze znajomymi.
- Jeśli nie widzisz różnicy, to po co przepłacać. Na przykład moje podniebienie nie wyczuwa różnicy między krótkoziarnistym ryżem odmiany japonica wyrosłym we Włoszech i Japonii (tzn. czasem potrafię stwierdzić, że są różne, ale nie potrafię powiedzieć, który lepszy; na dodatek wiele zależy od obróbki - czasem wyjdzie perfekcyjny, czasem klajster, czasem węgiel; poza tym przyprawia się różnymi rzeczami, które są różnej jakości - ilość zmiennych jest ogromna). Nie widzę powodu, żeby udawać przed sobą i/lub całym światem, że odróżniam sos sojowy Kikkoman konfekcjonowany w Holandii od tego "prawdziwie" japońskiego. Konia z rzędem temu, kto smakowo odróżni nori japońskie od koreańskich. Są granice, których przekraczać nie warto (nieświeża ryba, mrożone sushi, sztuczne dodatki, sos sojowy Tesco bez soi) lub nie wolno (sushi z ryżu niejapońskiej odmiany będzie jakąś potrawą, ale nie można nazwać go sushi, bo nie mieści się w definicji), ale bądźmy rozsądni.
- Kupuj za granicą. Piszę to z wygodnej pozycji człowieka stosunkowo często bywającego w Republice Federalnej Niemiec, ale mnóstwo z nas ma krewnych/znajomych na emigracji, albo po prostu bywa na wakacjach GDZIEŚ. Warto znać ceny i obkupić się w egzotyczne (lub lokalne) specjały na urlopie. Oczywiście jeśli jedzie się samochodem. Samolotem oczywiście też można przywieźć coś lekkiego, np. szafran - pamiętajcie tylko o wyjęciu podejrzanych rzeczy z bagażu podręcznego (mi w Londku skonfiskowali musztardę, przez co pomysł sterroryzowania nią samolotu legł w gruzach) i nie woźcie oscypków do USA (rzekomo na rentgenie są nieodróżnialne od pocisków do granatnika).
- Nie kupuj gotowego. Rzeczy wysokoprzetworzone są znacznie droższe, niż cena sumy ich składników. Owszem, mirin jest drogi - ok. 50 zł za butelkę 0,7 litra, sos sojowy też (ok. 25 zł za litr niezłego), ale zrobimy z tego 1,5 litra tare (marynaty do teriyaki) i jeszcze zostanie nam trochę mirinu do czegoś innego (potrzebny jest jeszcze cukier, ale jego koszt jest pomijalny). Gotowe tare przy dużym szczęściu kupimy za 30 zł za litr, i z dużym prawdopodobieństwem będą w nim dodatkowe dodatki.
W kolejności od najłatwiej dostępnego dla przeciętnego człowieka:
- Aledrogo. W teorii jest tam wszystko, w praktyce bywa różnie. Łatwo porównywać ceny. Dużo rzeczy w dużych opakowaniach. Warto czasem pooglądać bezmyślnie aukcje w dziale delikatesy - można znaleźć pojedyncze sztuki różnych ciekawostek z importu prywatnego. Kupuję tam głównie ryż, sos sojowy, ocet ryżowy, wasabi, gari, glony, makarony, katsuobushi (wg mojej wiedzy jedyne w Polsce źródło), dashi w proszku, przyprawy, sezam, czasem miso, czasem jakieś wynalazki. Kiedy znajdę coś interesującego, klikam na "inne przedmioty sprzedającego" i staram się wymyśleć, co jeszcze mógłbym kupić - koszty wysyłki bywają bolesne.
- Sklepy internetowe (polskie). Obecnie w zasadzie nie korzystam, ale są i to często z interesującym asortymentem. Jak w poprzednim przypadku, koszty wysyłki bywają barierą, ale często dużo łatwiej coś zwrócić, zrobić awanturę itp. Kupowałem w ten sposób japońskie noże.
- Sklepy internetowe (zagraniczne). Zaliczam tu też kupowanie na ebayu. Ryzykowne, bo poczta jest nieprzewidywalna, podobnie jak celnicy*. Drogie, z powodu różnic kursowych i obłędnych kosztów przesyłki. Warte rozważenia, jeśli mamy znajomego w kraju pochodzenia sklepu. Dostępne jest w zasadzie wszystko.
- Kuchnie Świata. Sieć sklepów z mniej lub bardziej egzotyczną żywnością w galeriach handlowych w dużych miastach oraz sklep internetowy. W Internecie wybór mają obłędny, w sklepach stacjonarnych (przynajmniej we Wro) siłą rzeczy mniejszy. Bardzo wygodne rozwiązanie dla ludzi, którzy mają taki sklep pod nosem (ja) - kupuję tam rzeczy z lodówki/zamrażarki (np. miso, tofu, umeboshi), furikake (okropnie drogie - ok. 30 zł za niewielką paczuszkę, ale pyszne, trudne do odtworzenia w domu i słabo dostępne gdzie indziej), japońskie sosy, mirin, czasem ocet ryżowy. I oczywiście mnóstwo rzeczy niejapońskich. Staram się robić to jak najrzadziej - KŚ są okropecznie drogie (rzeczy, których cenę w kraju pochodzenia znam, kosztują co najmniej x2). Można umawiać się na świeże owoce morza (we Wro w czwartki). Kiedyś był tu najtańszy tuńczyk w mieście (połowa ceny gdzie indziej), ale się zorientowali :( Warto zachodzić od czasu do czasu, bo zdarzają się okazje.
- Niemcy. Dużo nalepek na rzeczach w Kuchniach Świata po zdrapaniu odsłania nalepkę niemiecką. Dopiero po zdrapaniu niemieckiej jest napis po, dajmy na to, syngalesku. Smutna prawda jest taka, że rzeczy, które u nas są w ekskluzywnych sklepach, w Bundesrepublik są w dyskontach. Kiedy bywam na zakupach w Niemczech (w końcu do Berlina jest z Wro bliżej niż do Wawy), lista zakupów wygląda zwykle dość prosto: browary, gorzała, chemia, co się tam wypatrzy. W tą ostatnią kategorię wpadają zwykle jakieś egzotyczne przyprawy, sosy, owoce, grzyby, warzywa itp. Sake kupuję wyłącznie w Republice Federalnej, akcyza i marża w Polsce czynią ją abstrakcyjnie kosztownym napitkiem. Z przyczyn mi nieznanych tanio wychodzi też sól morska.**
- Sklepy specjalistyczne (stacjonarne). We Wrocławiu chadzam do Pachnącej Księgarni (czy coś w tym stylu) na Wita Stwosza - mają tam różne cuda. W wielu miastach (również tych mniejszych) można dostać interesujące składniki w sklepach z żywnością "ekologiczną", "zdrową" itp. Warto się zainteresować, pokręcić po różnych eko/wege/Yogi forach, popytać znajomych. Można odkryć wiele pyszności (ja np. ostatnio odkryłem tempeh).
- Sklepy dla bogatych. Stacjonarne lub internetowe. Raczej w wielkich miastach - Wawa, Wrocek, Łódź, Poznań, Kraków, Katowice, Trójmiasto. O stacjonarnych się wie, jak się w danym mieście mieszka, internetowe łatwo znaleźć wpisując w guglu "foie gras cena". Internetowe często dowożą, nawet świeże ryby. Stacjonarne mają po kilkanaście odmian ziemniaków, szparagi cały rok i ceny razy dwa. Bariery są dwie: lokalizacja i cena. Przy internetowych dochodzi jeszcze fakt, że nie można obejrzeć towaru przed zakupem i trzeba kupować rzeczy w całości (np. trzy kilo ryby za 100+ złoty kilo). Czasem lepiej pójść do renomowanej restauracji - wydamy tyle samo, albo mniej, nie trzeba stać przy garach, atmosfera jest miła, a potrawę przyrządzi profesjonalista, a nie jakiś garkotłuk (czyli np. ja).
*Fajnie jest zamówić sobie pół kilo kuzu, bo wychodzi tanio, po miesiącu dostać paczkę z pieczątką "objęto procedurą warunkowego dopuszczenia do obrotu", a potem za kilka dni być zaszczyconym bladym świtem wizytą uzbrojonej ekipy przeszukiwawczej, która starannie zabezpieczy wszystkie białe proszki w domu (robiąc przy tym kipisz i dużo hałasu - sąsiedzi mają o czym mówić przez lata). Co ciekawe, polskie organy ścigania zdają się nie zauważać polskich internetowych sklepów z "suplami", sprzedającymi każdemu chętnemu substancje kontrolowane pod szyldem "odżywek".
** Kawa też jest tańsza, ale w Holandii jest jeszcze tańsza, a wspomniane Małe Miasto leży na granicy z tym płaskim krajem.
Nie bez kozery na liście nie ma klasycznych smarketów. Co prawda każdy, w którym bywam, ma półkę "kuchnie świata", ale z dokładnością do szczegółów są tam rzeczy niejadalne, bardzo gotowe i/lub drogawe. Zdarzają się chlubne wyjątki, dlatego w moich cotygodniowych wędrówkach przechodzę wzdłuż takiej półki, ale zwykle nic nawet nie przyciąga mojego wzroku.
** Kawa też jest tańsza, ale w Holandii jest jeszcze tańsza, a wspomniane Małe Miasto leży na granicy z tym płaskim krajem.
Nie bez kozery na liście nie ma klasycznych smarketów. Co prawda każdy, w którym bywam, ma półkę "kuchnie świata", ale z dokładnością do szczegółów są tam rzeczy niejadalne, bardzo gotowe i/lub drogawe. Zdarzają się chlubne wyjątki, dlatego w moich cotygodniowych wędrówkach przechodzę wzdłuż takiej półki, ale zwykle nic nawet nie przyciąga mojego wzroku.
W Warszawie: sklep przy restauracji Shilla (Wałbrzyska/ centrum handlowe Land)
OdpowiedzUsuńBardzo pouczajace. Ja tez juz sie nauczylam "organizowac" takie rzeczy. Dodam dla porzadku sklep japonsko-koreanski na Bielanach, niestety ceny niezbyt niskie a towar dla odmiany oprocz nalepek niemieckich ma takze czeskie.
OdpowiedzUsuńCzy mozesz napisac gdzie we Wroclawiu kupujesz tempeh? Ten marynowany i wedzony wiem gdzie kupic, ale czy zwykly, bialy jest dostepny?
@thiessa: kupuję w Pachnącej Księgarni, ale białego nigdy tam nie widziałem.
OdpowiedzUsuńJa mam blizej w Astrze a bialy w takim razie pozostaje mi kupowac przez internet.
OdpowiedzUsuń