środa, 28 listopada 2012

Furikake z sardynek i orzeszków pinii

Oj, zaniedbałem ostatnio bloga, udaje mi się popełnić najwyżej jeden wpis tygodniowo, i to na dodatek z narzekaniami na restauracje. Przykro mi, ale na Zakładzie mam obłęd w ciapki, jeżdżę w delegacje co najmniej co drugi tydzień, a w weekendy studiuję - moim priorytetem będzie zawsze karmienie Robaczka i siebie, a nie pisanie o tym.


Do zrobienia opisywanego dziś furikake zabierałem się dosłownie od miesięcy, tzn. z myślą o nim nabyłem kilka puszek sardynek w oleju. Puszki mają to do siebie, że mogą stać latami i czekać na inwazję zombich lub inną apokalipsę. Zaprawdę powiadam Wam: czas sardynek w oleju nadszedł, gdyż Koniec jest bliski, a potem nie będzie Nietzschego. Przepis z Just Bento (miałem napisać, że strona usycha - autorka ma różne problemy osobiste i od miesięcy nic nie wrzuciła, i że bardzo szkoda, ale dzisiaj rano pojawiła się informacja, że wkrótce wraca do blogowania - szkoda, że tuż przed Końcem).

Furikake z sardynek i orzeszków pinii
Daje ok. dwie szklanki
  • 3 puszki (po 240g, takie małe płaskie) sardynek w oleju
  • 3 ząbki czosnku, drobno posiekane
  • 3 Ł orzeszków pinii
  • 1,5 Ł whisky lub sake lub wytrawnego sherry lub brandy lub koniaku (opcjonalnie)
  • 3 ł sosu Worcestershire
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • szczypta płatków chilli (opcjonalnie)
  1. Sardynki odsączyć na sicie, i dokładnie osuszyć z oleju papierowymi ręcznikami. Roztaśtać wstępnie widelcem. 
  2. Sardynki podgrzewać na nieprzywierającej patelni, ciągle mieszając i taśtając łopatką na małe kawałki. Po kilku minutach dodać czosnek. 
  3. Gdy ryby są już dość suche i pokruszone, dodać alkohol. Mieszać, aż płyn odparuje, następnie dodać sos Wrocestershire i mieszać, aż odparuje. 
  4. Dodać orzeszki i mieszać, aż będą podpieczone i brązowe. Dodać pieprz i chili. Wymieszać i przełożyć z patelni do miski. 
Uwagi do wykonania:
ad. 1 Można podjąć się usunięcia delikatnych kręgosłupków rybek. Mi się nie chciało. Łaskotanie drobniutkimi ośćmi w produkcie końcowym mieści się w granicach tolerancji. Niedokładne odsączenie oleju może spowodować zmianę smaku na "smażona ryba" (pożądany jest smak "suszona ryba").
ad. 2, 3, 4  W całym przepisie najważniejsza jest kontrola czasu. Ryba ma się wysuszyć, a nie spalić, czosnek ma być czosnkowy, a nie gorzki, orzeszki mają się uprażyć. Nie jestem w stanie podać dokładniejszych instrukcji, bardzo mi przykro. 
ad. 3 Autorka oryginalnego przepisu twierdzi, że alkohol jest nieobowiązkowy, ale pomaga usunąć "rybi" zapach, którego niektórzy rzekomo nie lubią. 
ad. 4 Usuwamy z patelni, żeby się dłużej nie smażyło (i w domyśle nie spaliło)

Przechowujemy w szczelnie zamkniętym pojemniku - mi wyszło bardzo suche, więc myślę, że wytrzyma kilka miesięcy (albo chociaż do Końca). Oryginalne zalecenia to tydzień w lodówce, w szczelnym pojemniku. 

poniedziałek, 26 listopada 2012

Rodeo Grill Steak House, Wrocław - recenzja

Robaczek miała w sobotę urodziny, więc uroczyście poszlajaliśmy się po Hali Targowej, świątecznym jarmarku na Rynku i poszliśmy wykorzystać kupon do wzmiankowanej restauracji. Mieści się w Galerii Italiana i mam wrażenie, że korzysta z telefonu grzecznościowego* restauracji Capri (w każdym razie przy rezerwacji zgłosiło się Capri, a potem do telefonu podszedł ktoś z Rodeo).

* Dla urodzonych w III RP - dawno, dawno temu, za tzw. Głębokiej Komuny, na podłączenie telefonu stacjonarnego (innych nie było) czekało się latami. Jeśli ktoś miał telefon w domu oznaczało to, że był bardzo cierpliwy, bardzo ustosunkowany, bardzo sprytny, albo miał bardzo dużo niewytłumaczalnego szczęścia. W każdym razie Naród radził sobie, pielęgnując instytucję tzw. telefonu grzecznościowego - dzwoniło się do tego akurat szczęściarza, który jako jedyny w całym bloku/kamienicy/wsi miał telefon, a on przyprowadzał właściwego sąsiada do aparatu. Nie wypadało korzystać z telefonu grzecznościowego w sprawach błahych, porze nocnej itp. 

Co nam się podobało:
- czystość; 
- Johnny Cash płynący nieupierdliwie z głośników;
- czeskie piwo; 
- czas oczekiwania na jedzenie w normie (20 minut);
- obsługa w kraciastych koszulach, kowbojkach i stetsonach - kicz, ale zgodny z klimatem;
- creme brulee na deser - zgodny ze sztuką, z prawdziwą wanilią, skorupkę na wierzchu zrobiono już na naszym stoliku. 

Co nam się podobało mniej:
- karta "liberty size" - miała po rozłożeniu wielkość co najmniej A3, niewygodnie się z niej korzystało;
- frytki - ugotowane, a nie chrupiące; 
- obsługa jedząca obiad na oczach gości - co prawda w kącie, ale i tak zagranie w stylu stolika służbowego w knajpach w czasach peerelu;
- wezwanie do natychmiastowej zapłaty 69 PLN pod groźbą odłączenia, pojawiające się od czasu do czasu na ekranie telewizora (na marginesie, po jakiego tam w ogóle był telewizor? to też po amerykańsku? skoki narciarskie kobiet? naprawdę?);
- steki, o czym szerzej poniżej.

Morze atramentu i chmury elektronów wylano już na temat niskiej przydatności polskiej wołowiny na steki (nie chwaląc się, jam też to uczynił). Zakładam więc, że mięso, które nam podano było zagramaniczne, i albo mrożone, albo niewłaściwie dobrano czas odpoczynku steków, bo było niestety suche. Ja rozumiem, że ciężko zgrać czas, jak się ma dwa zamówienia na wa różne stopnie wypieczenia (krwisty i średni), ale to jest restauracja, do ciężkiej grypy. Krwisty był miejscami surowy, a średni - dobrze wypieczony. Grubości się nie czepiam - sprawdziłem, i sztuka mówi, że t-bone (a właśnie takie dwa zamówiliśmy) powinien mieć co najmniej pół cala i tyle miał (tak samo cięty porterhouse steak powinien mieć 1 i 1/4 cala grubości). Mięso było niestety twarde (w każdym razie rozbratel) i szczęki nas bolały od żucia. Sugerowałbym też ograniczenie pieprzenia (a najlepiej podanie pieprzu na stół), bo mi odpowiadało, ale Robak tyle pieprzu nie lubi. 

Podsumowując, było mocno tak sobie i nie zamierzamy wrócić. Gdyby nie kupon, rachunek wyniósłby ponad  200 PLN, co daje bardzo niekorzystny stosunek cena-jakość. Niestety, według mojej wiedzy nadal nie ma gdzie we Wrocławiu zjeść dobrych steków z niepolędwicy. 

Obiad Robaczka (nieco nadgryziony) na zdjęciu. Restauracja nie ma strony internetowej, nie licząc profilu na fejszbuku, na którym i tak prawie nic nie ma. 


poniedziałek, 19 listopada 2012

77 Sushi, Wrocław, Pasaż Grunwaldzki - recenzja

Byliśmy z Robaczkiem na niedzielnym obiedzie, w ramach kuponu. Właściwie była to rewizyta, bo byliśmy już kiedyś w tej knajpce - dawno, dawno temu, kiedy oboje byliśmy stanu wolnego, a Groupon w Polsce nie funkcjonował. Zapamiętałem tylko marnie pocięte sashimi, więc nie było chyba tragicznie - w każdym razie postanowiliśmy wizytę powtórzyć - na kupon jest tanio, a i mieszkamy niedaleko (10 minut spacerkiem).

Pasaż był w niedzielę pełny bogobojnych Obywateli na tradycyjnym spacerze. Restauracja jest wbrew pozorom spora - w lokalu jest tylko bar i kilka stolików, ale stoliki są też poukrywane w zagródkach po przeciwnej stronie alejki, a kilka dla wyjątkowo zdesperowanych amatorów sushi stoi wzdłuż alejki. Odstraszeni stojących w zagródce wózkiem, oraz ceniąc bliskość koryta siedliśmy w środku. Klientów było sporo, trzy kelnerki i trzech sushi masterów miało sporo roboty. Z rozpadających się kart (bożesztymój, naprawdę nie można było zrobić nowych? wyglądały jak psu z gardła wyjęte) zamówiliśmy nigiri z łososiem, tamagoyaki, tuńczykiem i seriolą, masę różnych hosomaki, uramaki i futomaki, oraz coś, co nazywało się "inari pocket" i miało być "smażonym tofu, wypełnionym ryżem i sezamem". Podkreślam to, bo mam zamiar się nabijać - dostaliśmy mianowicie nigiri sushi z plasterkiem aburaage na wierzchu. Z wpadek mogę wymienić jeszcze kiwającą się deseczkę, na której podano sushi, rozklejające się niektóre hosomaki oraz fakt, że podano nam nieobcięte końcówki rolek (hosomaki położono "dupkami" do dołu - "chytrze", jak rzekłby Zbyszko z Bogdańca). No i banan w tempurze, który jakimś cudem zdołała w siebie wepchnąć Robaczek - był chyba niedojrzały, bo smakował mało bananowo, za to bardzo przepracowanoolejowo. Poza tym wszystko było niesamowicie przeciętne. Ryż był poprawny, nierozgotowany, trochę za zimny, ryby przeciętnie świeże (seriola mokrawa po rozmrażaniu , przeciętnie pocięte (trochę gdzieniegdzie postrzępione, ale nie ochłapki), kombinacje smaków nierzucające na kolana (ale smaczne). Na czekadełko przeciętna sałatka wakame (ale z pysznie uprażonym i nierozmoczonym sezamem). Czyli to, czego można się było spodziewać po franczyzowej restauracji w centrum handlowym - nic dziwnego, że niewiele zapamiętaliśmy z naszej poprzedniej wizyty. Nie było ani tragicznie, ani wyjątkowo dobrze. Jeśli koniecznie chcecie zjeść coś azjatyckiego przed kinem, albo w trakcie zakupów, to polecam raczej chińską franczyzę Wook - mają lepsze i gorsze dni, ale są tańsi, restauracja jest bardziej odizolowana od reszty galerii i ogólnie doświadczenie kulinarne jest przyjemniejsze.

Na zdjęciu poniżej nasz obiadek. Recenzja 77 Sushi na Nożowniczej tutaj.


wtorek, 13 listopada 2012

Confit z papryki i cebuli

Kiedyś zamieściłem przepis na śmietnik warzywny z resztek z lodówki.Tym razem przepis ze świadomie wybranych składników. Bladego pojęcia nie mam, dlaczego autorka (tradcyjnie Just Bento), nazwała go "confit" - chyba przez skojarzenie z confit byaldi*, który to jest bliskim krewniakiem ratatouille**. Równie dobrze mogłoby się to nazywać pisto, albo piperade***. Mi w każdym razie confit kojarzy się raczej z przetworami - piersią kaczki ugotowaną**** w kaczym tłuszczu, albo różnymi wynalazkami z czosnku i cebuli (w ostateczności z owoców).

* W skrócie: cienko pokrojone psiankowate, upieczone w piekarniku, polane oliwą.
** To samo, tyko najpierw usmażone saute, a potem zapieczone w piekarniku - przy czym jest to tylko jeden z trzech Jedynie Słusznych Sposobów na przygotowanie ratatouille, z których każdy z osobna jest Jedynie Słuszny.
*** Potrawy w ten sam deseń, proszę sobie zguglać.
**** Pod żadnym pozorem nie usmażoną.

Potrawa jest bardzo fajna, bo uniwersalna. Po pierwsze można ją doprawić na dowolny sposób - na azjatycko, śródziemnomorsko, meksykańsko, czy jak tam kto chce. Można ją jeść jako przystawkę, pomieszaną z ryżem (ratując ryż ugotowany dzień wcześniej, jak tempeh curry) lub makaronem, w zawinięte w omlet, tortillę, albo papier ryżowy. Można pomanipulować składnikami (np. wziąć kilka gatunków kolorowych cebul i papryk). Moja ulubiona zmiana to dodanie posiekanego w cienkie plasterki fenkułu (kopru włoskiego) - daje lekko anyżkowy posmak i zapach.


Na zdjęciu confit jest w lewym dolnym rogu pudełka. W prawym dolnym rogu tamagoyaki (nieco zgniecione), na górze fasola curry (tym razem czerwona i z dodatkiem oliwek - pomysł z oliwkami dość dyskusyjny). Pudełka z home&you, wielkie (bok jakieś 25 cm), ale z marnym zamknięciem (pokrywka na wcisk, słabo się wciska).

Confit z papryki i cebuli
Daje 4 porcje
  • 2 średnie cebule
  • 4 duże kolorowe papryki
  • 2 duże ząbki czosnku
  • 1/2 ł soli
  • 2 Ł oleju do smażenia
  1. Warzywa pokroić w cienkie plasterki. Rozgrzać olej w garnku, dodać pokrojony w cienkie plasterki czosnek, smażyć krótką chwilę do wydobycia zapachu. 
  2. Dodać warzywa, oprószyć solą. Gotować na małym ogniu, mieszając od czasu do czasu 10-30 min. 

Plasterki papryki w pkt. 1 muszą być cienkie, ale nie za cienkie - doradzam użycie noża lub mandoliny z regulacją grubości - bardzo cienko pokrojona papryka lubi się przylepiać w nieprzyjemny sposób np. do podniebienia. Czas gotowania zależy od gustu - im dłużej, tym bardziej miękkie i skarmelizowane będą warzywa. Ja lubię je lekko chrupkie. Używam garnka o grubym dnie z powłoką nieprzywierającą - ułatwia początkowy etap (smażenie).

Cześć od razu pakuję do bento, część zamrażam. Trzyma się świetnie. W wersji bez udziwnień ma bardzo przyjemny, słodkawy smak.

Znowu jadę w delegację, a w weekend studiuję, więc wpisów w tym tygodniu znowu więcej nie będzie.

piątek, 9 listopada 2012

Eksperyment z dojrzewaniem kaki

Disclaimer

Prezentowane w niniejszej pracy opinie są wyłącznie subiektywnym zdaniem autora. Autor nie bierze żadnej odpowiedzialności za poniższe brednie i oświadcza, iż nie ma bladego pojęcia o dojrzewaniu kaki, ale umie czytać w kilku językach i sprawnie kompilować z kilku źródeł. Ewentualne roszczenia, wynikające z opacznego zrozumienia lub nieprawidłowego zastosowania informacji zawartych w prezentowanym artykule nie mogą być skierowane do autora. Wątpliwości prawne w sprawach związanych z niniejszym zrzeczeniem się rozstrzygać może wyłącznie sąd kangurzy.

Artykuł może zawierać śladowe ilości orzechów, soji, glutenu, metali ciężkich i innych przypraw.

Czytać od lewej do prawej, z góry do dołu.

Abstrakt

Owoce drzewa hurmy wschodniej (Diospyros kaki Thunb.) dostępne w handlu na terenie Polski są zwykle niedojrzałe, co stanowi ważny problem społeczny. Nieznajomość metod stymulacji dojrzewania owoców już zebranych wśród Obywateli powoduje obniżenie komfortu ich istnienia (Obywateli, nie owoców) poprzez brak radości z jedzenia dojrzałych kaki. Jednocześnie przemysłowe metody facylitacji dojrzewania są niedostępne dla szerokich mas. Niniejszy artykuł jest próbą rozwiązania tych problemów w warunkach typowego gospodarstwa domowego. Autor przybliża problematykę stymulacji dojrzewania owoców ze szczególnym uwzględnieniem kaki, proponuje i opisuje wykonanie eksperymentu dowodzącego możliwość dokonania takiej stymulacji w przeciętnym polskim domu, przeprowadza dyskusję wyników i wyznacza kierunki i perspektywy dalszych prac w tej dziedzinie.

Wprowadzenie

Hurma wschodnia (Diospyros kaki Thunb.) jest drzewem owocowym z rodziny hebankowatych*. Choć uprawiana jest przez człowieka od z górą dwóch tysięcy lat, to w oficjalnej nomenklaturze istnieje dopiero od końca osiemnastego wieku, kiedy została odkryta, opisana i sklasyfikowana przez Białego Człowieka**. W XIX nastąpiła introdukcja hurmy z rodzinnej Azji*** do Europy i Ameryk. Owoc hurmy, zwany w Polsce kaki****, szaronem***** lub persymoną****** jest jagodą i przypomina nieco pomidora. Dojrzały jest miękki, soczysty i bardzo słodki - można go spożywać ze skórką lub bez [1]. Kaki są dostępne w handlu detalicznym w Rzeczpospolitej od kilkunastu lat i zyskują na popularności, co autor wnioskuje z faktu, że są w Lidlu. Niestety, zwykle sprzedawane w Najjaśniejszej persymony są niedojrzałe, bo dojrzałe szlag trafia wyjątkowo szybko, a jakoś je trzeba z tego Izraela czy Włoch przytarabanić. W mniemaniu autora jest to poważny problem, gdyż nie każdy posiada parapet, na którym, wedle najbardziej rozpowszechnionego w społeczeństwie gusła, ekspozycja słoneczna spowoduje rychłe dojrzenie owocu. Autor ma parapety tylko od północy (i wschodu, ale tam zasłania inna kamienica), więc gusło u niego nie działa.

* Jak łatwo zgadnąć nazwa tej rodziny pochodzi od jej przedstawicieli dających ładne drewno.
** Bardzo Białego, albo, jak kto woli, Bladego - Szweda. To ten miły człowiek uwieczniony po wsze czasy w systematyce jako Thunb.
*** Drzewo jest natywne dla Chin, ale "odkryto" je w Japonii - prawdopodobnie Japończycy przywieźli je do siebie po jednej ze swoich inwazji na Chiny. 
**** Po japońsku kaki nazywa się kaki [2], więc się chyba Wielki Szwed specjalnie nie wysilał z wymyślaniem nazwy. 
***** "Szaron" to kultywar kaki wywodzący się z równiny Szaron w Izraelu, skąd jest do nas sprowadzany. W Tesco piszą kompromisowo "Sharon Kaki". 
****** Diabli wiedzą dlaczego, ale zdaniem autora brzmi najładniej. Poza tym w "Usagi Yojimbo" przetłumaczone jest jako "persymona", więc na pewno jest to najbardziejsza nazwa ze wszystkich. 

Już dawno stwierdzono, że etylen (C2H4) jest ważnym czynnikiem wpływającym na dojrzewanie owoców po zbiorze ([3-8]). Etylen stanowi naturalny produkt metablolizmu roślin, produkowany przez wszystkie tkanki roślin wyższych i niektóre bakterie**. Kader ([3]) twierdzi, że jest fizjologicznie aktywny już w ilościach śladowych jako hormon roślinny, regulujący wiele aspektów wzrostu dojrzewania i senescencji. Badania autora ([6]) wskazują jednak, że przynajmniej w przypadku awokado ilość etylenu konieczna do facylitacji dojrzewania jest znacząco większa od śladowej (nie wystarczy położyć awokado na generatorze etylenu*).

* Oraz przez silniki spalinowe i palące się papierosy.
**Bananie.

Większość owoców najlepiej* dojrzewa w miejscu rośnięcia**, przy czym istnieje grupa wyjątków (m. in. wspomniane awokado, [3] wymienia również gruszki banany), które najlepiej smakują, gdy są dojrzane po zerwaniu. Generalnie owoce dzielą się na takie, które mogą dojrzeć po zbiorze i nie mogą*** - do pierwszej grupy należą np. wszelkie jagody, wiśnie, cytrusy, winogrona, liczi, ananasy i granaty****, a do drugiej jabłka, gruszki, pigwy, brzoskwinie, kiwi, mango, nektaryny, papaje, marakuje, śliwki i oczywiście kaki. Owoce grupy pierwszej produkują bardzo niewiele etylenu i nie da się spowodować ich dojrzenia przez stymulację tymże*****. Owoce z grupy drugiej produkują więcej etylenu i pomaga im on w szybszym i bardziej równomiernym dojrzewaniu.

* W sensie efektu smakowego.
** Drzewach i krzakach.
*** Czego autor niestety sam nie wymyślił [4] i serdecznie żałuje, bo bez wątpienia jest to myśl o fundamentalnym znaczeniu dla dobra ludzkości
**** Wg [3] - autor pozwoliłby sobie dodać jeszcze z własnego doświadczenia figi, które się w Polsce sprzedaje paskudnie niedojrzałe, i które pierwej spleśnieją, niż dojrzeją; ciekawostka - owocostany fig to orzeszki.
***** Ale można spowodować, że stracą chlorofil, czyli przestaną być zielone. Na pewno robi się to przemysłowo w przypadku cytrusów ([7]), co jest ze wszech miar przykre, bo wychodzi na to, że regularnie jemy faktycznie niedojrzałe pomarańcze czy mandarynki (ale przy odrobinie szczęścia można poznać takie od-zieleniane owoce po sczerniałym ogonku). Autor nie ma żadnych dowodów, ale podejrzewa, że podobną sztuczką posługują się producenci dostępnych w zimie truskawek - twardych i bez smaku, za to w pięknym kolorze.

Dojrzewanie owoców jest bardzo skomplikowanym procesem biochemicznym, prowadzącym do zmian w kolorze, teksturze, aromacie i wartości odżywczej owoców. Autor nie podejmuje się zadania przepisania opisania tego zjawiska, ani też nie będzie się zajmował innymi zachodzącymi w zebranych owocach procesami (np. respiracją, transpiracją, czy spowodowanych czynnikami zewnętrznymi rozpadem fizjologicznym i patologicznym oraz uszkodzeniami mechanicznymi). Dość powiedzieć, że aby zmusić kaki do dojrzenia poza drzewem, należy użyć etylenu* ([3], [4], [8]). W dalszej części pracy Autor wykaże niezawodnie, że da się to zrobić w warunkach domowych.

* Można też użyć lub pomóc sobie etanolem, ale Autor jest zdania, że etanol lepiej jest wypić samemu, a nie zużywać go na jakieś głupkowate eksperymenty. Korzystając z okazji Autor chciałby zakomunikować, że jest zwolennikiem komisyjnego skażania używanego do celów badawczych spirytusu wodą destylowaną. 


Przygotowanie eksperymentu

W swoich badaniach nad stymulacją dojrzewania owoców smaczliwki ([6]) autor używał wolno stojących (czy raczej leżących) bananów w różnych ilościach. W opisywanym eksperymencie za źródło etylenu posłużyły polskie jabłka kultywaru Cortland, zwane swojsko kortlandami, w ilości od czterech do jednego*, które wraz z owocem badanym A zostały umieszczone w torbie foliowej (fot. 1). Owoc badany B umieszczono na kaloryferze w łazience (fot. 2). Owoce kontrolne (2 szt.) umieszczono po prostu z wielką starannością w kuchni na stole (fot. 43. Temperatura w pomieszczeniach, w których przeprowadzano eksperyment wahała się między 19 (noc) a 23 stopniami Celsjusza (kuchnia podczas gotowania, łazienka podczas używania), wilgotność ok. 40%. Temperatura kaloryfera w trybie grzania wynosiła 54 stopnie, a grzał często, bo akurat było zimnawo. Zrezygnowano z umieszczania owocu badanego na pokrywie akwarium, bo była zakurzona i nie chciało się nikomu sprzątać. Autor zgaduje z nalepkach na owocach, że pochodziły z Morondo (Wyb. Kości Słoniowej).

* Podobnie, jak w przypadku użytych w poprzednim eksperymencie bananów, liczba jabłek ulegała fluktuacjom - jak Autor albo Robaczek mieli ochotę (głównie Autor, Robak zjada teraz mandarynki), to zjadali, a jak się kończyły, do dokupowali.


Fot. 1 Owoc badany A - torba foliowa otwarta do wykonania zdjęcia. W przebiegu  eksperymentu torba była zamknięta (bez przesadnej staranności) i otwierana tylko w celu zmacania organoleptycznej oceny stopnia dojrzałości owocu A (albo zeżarcia jabłka). 

Fot. 2 Owoc badany B. Autor przypomina, że ani on, ani jego Małżonka nie mają nic wspólnego z obleśnym, "łososiowym" kolorem płytek w łazience. Owoc jest pomarańczowy, gdyż aparat był chujowy suboptymalny, podobnie jak oświetlenie. W rzeczywistości był żółty.  

Fot. 3 Owoce kontrolne. Tak naprawdę, to leżały zwykle na kuchennym laptopie, ale był ufajdany i kiepsko by wyszedł na zdjęciu. 

Przebieg eksperymentu

Stopień dojrzałości owoców w przebiegu eksperymentu badano za pomocą analizy sensorycznej. Główna część eksperymentu została zakończona po trzech dniach z powodu gotowości owocu badanego A do spożycia - był miękki, co sprawdzono za pomocą precyzyjnego i niezawodnego instrumentu pomiarowego, wykorzystanego w poprzednich pracach autora*. Skórka owocu A również wykazywała oznaki dojrzenia (sczerwieniała), zwłaszcza w porównaniu z owocem kontrolnym (co dość marnie obrazuje fot. 4), co Autor, jako częściowy daltonista, mógł niezawodnie stwierdzić. Badanie zakończono niszczącym badaniem organoleptycznym - spożyciem owocu A po połowie przez Autora i jego Wspaniałą Asystentkę**. Badanie również i w tym aspekcie wypadło pozytywnie.


* Paluchem przyciskano.
** Autor nie uzyskał żadnych pozwoleń na badania na ludziach, ale czuje się zwolniony z odpowiedzialności, ponieważ Robaczek zjadł pół owocu badanego, nim autor zdążył złożyć wniosek w trzech egzemplarzach do właściwej komisji bioetycznej oraz Ministerstw Zdrowia i Ochrony Środowiska, oraz wnieść rozliczne opłaty o niemałej wysokości.


Fot. 4 Owoc badany A (po lewej) i jeden z kontrolnych (po prawej). Owoc kontrolny jest żółciejszy. Chyba. 


Co do owocu B, to w przebiegu eksperymentu nabawił się on jedynie lekkiego zmięknięcia oraz odcisków od szczebelków kaloryfera, niewartych zdjęcia i dłuższego opisu. Owoce kontrolne pozostały twarde, jak pupa Jagienki i żółte, jak brygada Czerwonej Gwardii Robotniczo-Chłopskiej.

Dyskusja wyników i kierunki dalszych prac

Uzyskane wyniki zdaniem autora jednoznacznie wskazują na wysoką efektywność zastosowanej metody. Jej wyższość nad stosowaną powszechnie przez Naród metodą kładzenia na parapecie jest bezdyskusyjna, bo np. autor ma parapety od północy i ekspozycja słoneczna jest niewystarczająca do zastymulowania dojrzewania kaki. Autor wielokrotnie powtórzył eksperyment z różnym kultywarami jabłek (Lobo, Szara Reneta i Nieznany Gatunek Bardzo Smacznych Jabłek z Ogródka Cioci Marysi) oraz różnymi kolorami reklamówek (niebieską i bezbarwną) i uzyskał równie znakomite wyniki, jak przy kultywarze Cortland i różowym worku. Pozwala to wysnuć tezę, iż jabłka wydzielają wystarczająco dużo etylenu do zastymulowania dojrzewania owoców hurmy wschodniej niezależnie od kultywaru, a kolor foliówki nie ma nic do rzeczy. Oczywiście teza ta wymaga potwierdzenia eksperymentalnego, czego autor chętnie się podejmie, pod warunkiem przyznania mu odpowiednio atrakcyjnego grantu badawczego*. Nieznana jest również wartość praktyczna najpopularniejszych owoców na świecie - bananów - jako domowych generatorów etylenu - poprzednie prace autora [6], w których bananami próbowano dojrzewać owoce smaczliwki nie dały jednoznacznych odpowiedzi w tej kwestii. Wskazany we wzmiankowanej pracy kierunek badań, polegający na zamknięciu awokado w worku z bananami w świetle obecnych eksperymentów wydaje się być jedynym słusznym.

* Przy czym fundator grantu musiałby go przyznać sam z siebie, bo przygotowanie odpowiedniego wniosku zajęłoby w mniemaniu autora więcej czasu, niż badania. Za atrakcyjny autor uważa grant, który pozwoli mu spędzić kilka dni w atrakcyjnym turystycznie mieście nad ciepłym morzem (autor sugeruje Barcelonę, ale się nie upiera).


Literatura

[1] japoniabliżej; 2012; bento 96, http://japoniablizejbento.blogspot.de/2012/11/bento-96.html
[2] Ikeda, A.; 2012; Kaki czy kak, dla mnie jedno i to samo, http://nawsiwjaponii.blogspot.de/2012/11/kaki-czy-kak-dla-mnie-jedno-i-to-samo.html
[3] Kader, A.A.; 2002; Postharvest Technology of Horticultural Crops, 3rd Ed.; University of California Agriculture & Natural Resources, via Google Books
[4] Kader, A.A. 1999. FRUIT MATURITY, RIPENING, AND QUALITY RELATIONSHIPS. Acta Hort. (ISHS) 485:203-208; http://www.actahort.org/books/485/485_27.htm
[5] Barry, C.S., Giovannoni, J.J.; 2007; Ethylene and Fruit Ripening, JOURNAL OF PLANT GROWTH REGULATION, Volume 26, Number 2; via SpringerLink
[6] Szczoteczka, W.; 2012; Eksperyment z dojrzewaniem awokado, http://mojebento.blogspot.de/2012/03/eksperyment-z-dojrzewaniem-awokado.html
[7] Stewart, I., Wheaton, T.A.; 1971; EFFECTS  OF ETHYLENE AND TEMPERATURE ON CAROTENOID PIGMENTATION OF CITRUS PEEL; Proceedings of Florida State Horticultural Society, http://www.crec.ifas.ufl.edu/academics/classes/HOS6546/materials/FSHS_84_264-266%20(STEWART).pdf
[8] Takata, M.; 1982; Effects of ethylene on respiration, ethylene production and ripening of Japanese persimmon fruit harvested at different stages of development, Journal of the Japanese Society for Horticultural Science - tego akurat nie przyeczytałem, bo jest po japońsku, ale tytył i abstrakt pasują, więc, jak każdy naukowiec, po prostu wlepię sobie do spisu. 



wtorek, 6 listopada 2012

Bakłażany smażone z mielonym czarnym sezamem

Zgodnie z obietnicą, Shizuoka Gourmet i bakłażany po raz trzeci. Poprzednie odcinki to bakłażan duszony w sosie sojowymbakłażan sezamowy z sosem sojowym. Dzisiaj znowu bakłażany i sezam, tym razem smażone.

Bakłażany smażone z prażonym czarnym sezamem
Daje dwie porcje
  • 3 średnie bakłażany
  • 30g mielonych ziaren czarnego sezamu
  • 1/4 szklanki sake 
  • 2 Ł mirinu
  • 1/2 Ł sosu sojowego
  • 1/4 szklanki wody
  • olej do smażenia
  1. Bakłażany pokroić wzdłuż na ćwiartki (ósemki, jeśli są grube) i wszerz na pół (na trzy części, jeśli są długie), obsmażyć na rozgrzanym oleju. 
  2. Dodać sake, mirin, sezam i sos sojowy, smażyć przez chwilę, mieszając. 
  3. Zmniejszyć ogień, dolać wodę, dusić, aż sos zgęstnieje. 
Uwagi do wykonania:
ad. 1 Bakłażany ciągną olej. Potwornie - są jak gąbka dosłownie i w przenośni, przez co już po chwili smażymy na suchej patelni. 
ad. 2 Sezam trzeba sobie samemu zmielić (a może zemleć?) - ja utarłem z grubsza w moździerzu. Jak widać na zdjęciu czarny sezam jest w środku całkiem biały. Trochę jak z ludźmi - wszyscy są w środku czerwoni. 
ad. 3 W tym punkcie miałem mały problem. Autorowi oryginalnego przepisu wyszło coś między gulaszem, a stir-fry'iem, o którym pisałem przy okazji poprzedniego bakłażana. Zdezorientowany szybkim znikaniem oleju odparowałem (albo "się wchłonęło") prawie cały sos. 

Z trzech, inspirowanych przez Shizuoka Gourmet potraw z bakłażana ta smakowała nam najmniej (Robaczek uważała, że jest przypalona, bo pokryty zmielonym sezamem bakłażan był czarny ze wszystkich stron).