Krótko: omijać szerokim łukiem. Dalej można nie czytać.
Mieliśmy kupony z któregoś z portali zakupów grupowych - zestaw sushi za 19 zł zamiast 40 zł. Poszliśmy w sobotę wieczorem i przez cały czas (ok. godziny) byliśmy jedynymi gośćmi. Sobota wieczór! Deszcz! Telefon w restauracji nie zadzwonił przez tą godzinę ani razu - a knajpa ogłasza się, że dowozi, na stołach leżą ulotki. Co ciekawe, w ulotkach nie ma zestawu sushi za 40 zł. W menu też (menu wisi nad kontuarem, podświetlone jak w fastfoodach). Wystrój byłby poprawny, gdyby nie przybrudzone obrusy, kiwające się stoliki i popękane podłokietniki foteli. Byłoby przytlulnie, gdyby było schludnie.
Na dzień dobry domówiliśmy sobie napoje - są tylko zimne i mało azjatyckie (woda, cola, mirinda, 7-up, sok pomarańczowy). Sushi pojawiło się po ok. 15 minutach - 3 nigiri z łososiem, 3 z krewetką, malutka kuleczka wasabi, 4 (słownie: cztery) plasterki imbiru, kilkanaście maki. Sos sojowy na stole w butelce Yamasy - ale to była taka Yamasa, jak ja baletnica. Miseczki na sos dostaliśmy wilgotne. Nigiri zlepione na odczepnego, łosoś mocno przechodzony, krewetki paskudne (podejrzewam, że rozmrażały się, leżąc w wodzie, bo były strasznie nasiąknięte). W maki głównie ogórek, śladowy łosoś (z resztkami skóry, bleee), chyba surimi i jeszcze coś niezidentyfikowanego. Zrobione na świeżo, nori nie były gumowate - ale ryż bez smaku. Ogromne ilości wasabi w środku. Deseczka przylepiła się do obrusa. Syf z malarią.
Wieczór uratowały banany w cieście, które były co prawda lekko przypalone, ale smaczne, a sos kakaowy był zrobiony na miejscu, a nie wyciśnięty z butelki. Robaczek był zadowolony.
Następnego dnia miałem rozwolnienie - ewidentnie po wizycie w Orient Ekspresie, wszystkie inne rzeczy jedliśmy ponownie i problem się nie zreprodukował.
Podsumowując: nie wiem, w jaki sposób ta knajpa utrzymuje się na powierzchni. Powinna zatonąć, powinna zatonąć rychło i nikt nie powinien po niej płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz