niedziela, 15 lipca 2012

Muffuletta - nowoorleańska kanapka sycylijska

Przepraszam za brak wpisów, ale na Zakładzie mamy ostrą orkę, która pochłania większość zasobów mojej kreatywności.

Na (przynajmniej chwilowe) pożegnanie "normalnego" jedzenia (w ramach Akcji Plaża przeszliśmy z Robaczkiem z powrotem na dietę slow-carb) opiszę dziś absolutną bombę kaloryczną, zapychacz naczyń krwionośnych, przenośny zawał serca, wymyślony przez sycylijskich emigrantów w nowoorleańskim French Quarter. Muffuletta to taka włoska buła posypana sezamem - jak większość włoskiego pieczywa, środek jest nudny i bez smaku*. Spożywczak, który odpowiedzialny jest za wymyślenie poniższej kanapki, chciał zrobić dobrze włoskim robolom, którzy dawno temu w Hameryce zrywali azbest, utylizowali śmieci i produkowali betonowe sandałki, co generowało u nich uczucie głodu - zaoferował więc bezsmakowy chleb z bardzo smacznym nadzieniem, dającym imigrantom z Sycylii wiele sił, pozwalających im przez resztę dnia składać propozycje nie do odrzucenia bez narażania się na krępujące przypadki burczenia w brzuchu**. W oryginale nadziana jest sałatką z oliwek i giardiniery***, salami, serem provolone (słabo dostępnym w Polsce), szynką itp. Poniższa wersja bazuje na przepisie Real N'awlins Muffuletta, ale można pominąć dowolny ze składników i/lub zastąpić go innym.

* WIĘKSZOŚĆ. Subiektywnie, z mojego doświadczenia - to, co sprzedają w smarketach i okolicach dla polskiego podniebienia, przyzwyczajonego do najlepszego pieczywa na świecie,  mieści się smakowo między watą, a tekturą, z lekkimi, aczkolwiek wyczuwalnymi nutami dykty i styropianu. Kupując pieczywo w Italii należy poprosić autochtona o wskazanie piekarni z pane tradizionale, industriale no, no, bleee (tu odpowiednie miny i machanie rękami, bo za cholerę nie pamiętam, jak jest piekarnia po włosku; pomocne jest też słówko rusticale) - można podegustować i wybrać coś zjadliwego (lub wręcz przepysznego).
** Siła przekonywania obiektu przekonującego, którego układ trawienny wydaje bulgocące dźwięki spada w sposób odwrotnie zastraszający dla obiektu przekonywanego. Chyba, że obiekt przekonujący jest tygrysem, smokiem, albo czymś w tym stylu.
*** Po polsku nazywa się to "sałatka mieszana w occie" - marchewka, seler, kalafior, cebulka, cukinia itp. Robię w niewielkich ilościach na zimę, przy tzw. okazji podam przepis.






Muffuletta
Daje dwie porcje po jednych chlebku

  • 1 szklanka zielonych oliwek nadziewanych papryką, pokrojonych w plasterki
  • 1/2 szklanki czarnych oliwek, pokrojonych w plasterki
  • 2 ząbki czosnku, drobno posiekanych
  • 1/4 szklanki posiekanego marynowanego kalafiora (może być pominięty lub zastąpiony innymi piklami, np. korniszonami)
  • 2 Ł kaparów
  • 1 Ł posiekanej łodygi selera naciowego 
  • 1 Ł posiekanej marchewki 
  • 1/4 szklanki marynowanych cebulek perłowych
  • 100g marynowanych papryczek pepperoncini (od biedy może być piri-piri) lub do smaku
  • 1 ł suszonego oregano
  • 1 ł suszonej bazylii
  • 3/4 ł czarnego pieprzu
  • 1/4 szklanki octu z czerwonego wina
  • 1/2 szklanki oliwy z oliwek
  • 2 okrągłe chleby (wiejskie lub podobne)
  • 250 g plastrów salami
  • 12 plastrów cienko pokrojonej dojrzewającej szynki (np. parmeńskiej, szwarcwaldzkiej, serano)
  • 250 g plastrów mortadeli (włoskiej, polska jest dość paskudna; można pominąć)
  • 250g plastrów mozzarelli
  • 250g plastrów sera provolone (z braku laku można użyć pikantnego lub słodkiego sera, np. salami)
  1. Zrobić sałatkę oliwkową: w misce zmieszać składniki od oliwek do oliwy włącznie. Przełożyć do słoika i trzymać w lodówce przynajmniej przez noc, żeby smaki się przegryzły. 
  2. Ściąć wierzchnią część chlebów, wydrążyć wnętrze. Do obu bochenków włożyć równe porcje sałatki oliwkowej, przykryć warstwami serów i wędlin, a na koniec wierzchnią częścią. 
  3. Zawinąć ciasno w folię i chłodzić przez kilka godzin. Kroić na trójkąty (ale ja jem w połówkach). 


Chlebek niestety znowu miałem prostokątny, bo to jedyny bez polepszaczy, jaki udało mi się akurat zdobyć.


Sałatki wychodzi sporo, ale można ją przechowywać w lodówce kilka dni i zjeść przy innej okazji - niekoniecznie kanapkowej.


Szynkę dałem na wierzch - jeśli ma twardą skórkę, to trzeba się jej pozbyć przed nadzianiem kanapki, bo włazi między zęby podczas jedzenia, co generalnie psuje nieco całe doświadczenie.


Moi koledzy na zakładzie zazdrościli mi muffuletty na tyle, że chcieli mi ją odebrać stosując przemoc fizyczną. I to wyłącznie na podstawie wyglądu. Prokurator jeszcze nie podjął decyzji, czy przedstawi mi zarzut przekroczenia granicy obrony koniecznej.

A, jeszcze jedno na koniec. Czasami ludziska mi wypisują w komentarzach, jakoby moje wypociny były zabawne. Opinie na ten temat są podzielone - moja małżonka wstydzi się ze mną wychodzić na zakupy, ponieważ miewam wtedy napady bycia zabawnym*. W każdym razie nie śmieję się, kiedy piszę/czytam swoje teksty, a przy cudzych zdarza mi się to niezmiernie rzadko. Przy tej książce się śmiałem:

Pani Anna, vel dwakoty, jest autorem bloga Na wsi w Japonii, którego jestem wielkim fanem, pisze lekkostrawnie, robi ładne zdjęcia i nie ma objawów totalnego zachłyśnięcia się Japonią. Lektura była dla mnie wielką przyjemnością, i wszystkim ją z całego serca polecam. Mówiłem już, że jest miejscami bardzo zabawna? Idźta i kupta, satysfakcja gwarantowana**.

* Przykład: podczas ostatniego cotygodniowego wyjścia do smarketu kontemplowałem tackę ze świeżymi shiitake, kiedy podszedł do mnie jakiś starszy mężczyzna i spytał, czy to dobre. Odrzekłem, że w smaku paskudne, ale panie kochany (konfidencjonalny szept), działa lepiej, niż Viagra. Gwoździe można wbijać, mówię panu, będzie pan zadowolony, żona będzie zadowolona. Nic dziwnego, że w drogeriach mam zakaz odzywania się (zwłaszcza, kiedy potrzebuję płynu do higieny intymnej dla mężczyzn - szkoda, że nie wpadłem na pomysł pokazania tego na migi).
** Informuję, że za powyższą reklamę nie otrzymałem i nie domagam się wynagrodzenia, a nawet pisemnego zaświadczenia o spełnieniu dobrego uczynku, nie mam żadnych udziałów w wydawnictwie, a Pani Anna nie jest moją rodziną. Powyższy tekst powstał z mojej własnej, nieprzymuszonej woli, z przeświadczeniem, że piszę go dla dobra Ludzkości.

3 komentarze:

  1. o książce czytałam właśnie na blogu Na wsi w Japonii, którego też jestem fanką ogromną.
    Ciekawa jestem czy ten facet kupił sobie shiitaki, zachęcony Twoją opinią ;)

    sama kanapka wyjątkowo syta - taka lunchowa
    Pozdrawiam
    Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy kupił, bo zwykle w takich przypadkach uciekam, przerażony swoją bezdenną głupotą.

    Pracujemy widzę ciężko po urlopie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a jak, pracuję ciężko, a w chwilach relaksu podczas zajadania bento, zaglądam na zaprzyjaźnione blogi.
      złośliwcze.
      Monika

      Usuń