poniedziałek, 16 lipca 2012

Hana Sushi, Wrocław, Renoma - recenzja

Omijać. Rozwinięcie dla wytrwałych poniżej. Strona internetowa restauracji.

Byliśmy z Robaczkiem w piątek na kupon. Kupon skonstruowany był przemyślnie - działał tylko w dni powszednie w godzinach 15-21 i dawał jeden, ustalony z góry, spory zestaw futomaki, gunkan-maki i nigiri. Wytłumaczyłem sobie, że pewnie chcą sobie zagonić klientów poza godzinami szczytu, a karmią zjadliwie, bo zawsze, kiedy odwiedzam Renomę (zostawiam tam auto, jak muszę się zameldować w moim banku - krwiopijcy hipotecznym) spotykam tam mojego kolegę-krawaciarza, jedzącego lunch. Laur Konsumenta, którym się chwalą, mnie nie wzruszył, bo ta nagroda to ściema. Po naszej wizycie stwierdzam, że albo wspomniany kolega ma podniebienie z płyty paździerzowej, albo lubi szpanować spożywaniem sushi, albo na lunch dają coś świeżego. Bo oferta na kupon była wyprzedażą resztek. 

Żeby było jasne: w życiu Warszawy nie poszedłbym tam na normalnych warunkach, bo nie jestem wielkim fanem restauracji w galeriach handlowych, a ceny w Hana Sushi są obłędne (banan w cieście, sztuk raz, 20 zł na ten przykład).  Ale polazłem. Ba, żonę zaciągnąłem. Durny ja.

Po pierwsze, reality check: piątek po południu to nie jest w Renomie "poza godzinami szczytu". To jest "prawie nie ma miejsc do parkowania". Ludziów było, jak nie przymierzając, muchów na krowim placku. Tylko jakoś jeść nie chcieli - jedynym pełnawym (3/4 miejsc zajętych) lokalem było French Connection, gdzie Naród żywił się crepsami, cenowo lokującymi się w dolnych stanach nastu złotych. W Hana Sushi częściowo zajęte były 3-4 stoliki na jakieś 20 (w większości czteroosobowych). Ja wiem, że wyglądam jak kawał buraka, i słoma mi z adidasów wystaje, a komórę mam tak ciężką, że mi spodnie od dresu opadają, ale Robaczek wyglądał jak milion trzysta tysięcy dolarów, więc jak staliśmy na wysokości środka baru, to mógłby się ktoś zainteresować. Może i mam poprzewracane we łbie, ale nie musi być od razu maitre d', jakoś we wszystkich  suszarniach w których byłem we Wrocławiu pojawiało się jakieś pomocne stworzenie, które wskazywało nam, gdzie mamy zaparkować nasze sapiternie. W Hana Sushi kelnerki są tak zajęte popychaniem plot z białym sushi masterem i między sobą, że trzeba je zaczepić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Drugi sushi master jest żółty, ale podejrzewam, że głównie dla ozdoby.

Bar w Hana Sushi jest przedziwny i stanowi element wyróżniający lokal wśród innych suszarni w Polsce i na świecie. Otóż nie można przy nim siąść (bo nie ma hokerów, ani niczego innego), ani stanąć (bo nie ma miejsca). Pełny minimalizm, byłby dobry koan dla buddystów zen - bezbarny bar. Stolik mogliśmy sobie wybrać (wybrała Robaczek, stolik był brudnawy - widziałem, że kelnerki sprzątają, ale nie wkładały to serca). Dostaliśmy karty, żeby domówić sobie picie - naiwnie zamówiłem senche, i jak zwykle była potraktowana wrzątkiem - Polacy nigdy się nie nauczą*. Nie było co zrobić z fusami, ale zaparzało się toto w takiej zaparzaczce z tłoczkiem  (nie pomnę, jak się to fachowo wabi) - żeby herbata całkiem nie zdechła, przelałem ją całą do dostarczonej "filiżanki" - cudzysłów, bo nie miała uszka i nie dało się jej podnieść z gorącym napojem. Słowo, którego szukam, to "miseczka". Całość podana na mocno przechodzonej tacce (wyglądała, jakby się miała zaraz rozpaść). Robaczek piła umeshu, które było ciepłe (nie "w temperaturze pokojowej" - "ciepłe" jak "stałem-koło-piecyka-ciepłe").

* To i tak lepiej, niż Niemcy. Nasi kochani sąsiedzi, jeśli na pytanie, czego się napijecie, usłyszą "herbata", dadzą Wam do wyboru rumiankową i jabłkową. A Włosi zapytają z troską, czy nie jesteście przeziębieni, bo tam tylko ludzie chorzy to piją. A Dżemojady, jeśli ich nie powstrzymać, naleją Wam do herbaty mleka. Kolejne rządy Jej Królewskiej Mości poświęciły wiele sił i środków, aby opracować sposób na kompletne spieprzenie tego, skądinąd całkiem smacznego, napoju. 

Czekadełko dostaliśmy od razu z napojami. Były to surowe warzywa, posypane prażonym sezamem i polane czymś w rodzaju wody z cukrem lekko podkolorowanej sosem sojowym. Zrobione na świeżo, bo warzywa w najmniejszym stopniu nie przejęły smaku polewy, a sezam nie naciągnął wody. Gruba marchewka w plastrach, czerwona kapusta, wielkie kawały lodowej - jadalne, ale banalne, i Robaczkowi ciężko się to spożywało (ja mam większą jamę chłonąco-trawiącą). Sushi przyszło po rozsądnym czasie, na obrotowej desce z Ikei. Wiem, że z Ikei, bo mamy takie dwie. Tylko nie są tak kompletnie rozjechane - przy wyrobionym łożysku zawartość lubi odjeżdżać, dostarczając wiele radości. Wasabi wystarczyło, bo Robaczek nie lubi. Imbir tylko biały, o wiele za mało, jak na tyle rolek. Ludzie kochani, wasabi w proszku, którego używacie i marynowany imbir obu rodzajów jest tani, jak benzyna w Iranie. Nie ma sensu na nich oszczędzać, zwłaszcza, że to widać.

Kilka pozytywów: tuńczyk na nigiri był dobry. Dobre kawałki, poprawnie pokrojone. Ryż miał odpowiednią temperaturę. Wszystkie hosomaki polepione bez zarzutu. Prezentacja poprawna. To tyle, w kwestii pozytywów.

Wszędzie mnóstwo prażonego sezamu. Wasabi niewyczuwalne, albo zbyt wyczuwalne, nie było spójności nawet w ramach jednej rolki. Dostaliśmy dupki, przerobione na gunkan-maki. Ni to jedzenie, ni to element prezentacji. Obiecywane w ofercie gunkan-maki z tatarem z łososia okazały się zwykłymi hosomaki. Tatar był zaskakująco smaczny, ale ewidentnie łosoś przeżywał reanimację przy pomocy magi. Standardowa w suszarniach reinkarnacja łososia w postaci teriyaki była niejadalna - wiem, że teriyaki można prawie wszystko, ale wióry teriyaki jakoś mi nie podchodzą. Łosoś przeżywał tam trzecią, albo i czwartą młodość. Na nigiri łosoś też był jakiś taki luźny. Nigiri tak w ogóle miały tendencję do rozwalania się w pałeczkach (tak, umiem jeść pałeczkami; nie, gdzie indziej mi się nie rozwalały). Ryż o prawie niewyczuwalnym smaku (za długo się moczył i/lub dodano za mało zaprawy).

Nie jestem fanem sushi z tempurą, bo uważam, że tempura jest smaczna tylko zaraz po przygotowaniu, ale hosomoaki z krewetką były znośne, podobnie hosomaki zawinięte w omlet (zgaduję, że usuyaki tamago).

Ryba maślana to zagadka - nie wiem, jakiemu procesowi technologicznemu została poddana, żeby doprowadzić ją do takiej twardości i żylastości. Podejrzewam, że została zliofilizowana, a następnie dokonano jej ostrożnej rehydracji.

Jeszcze tego samego dnia Robaczka bolał brzuch, a ja miałem luźny stolec.

Zdjęcie umieszczę, jak wydobendę je z telefonu małejżonki - mi siadła bateria.

Podsumowując - chcesz przepłacić za jedzenie w Renomie, idź gdzie indziej. Salad Story daje radę.

5 komentarzy:

  1. a my się w sierpniu do Wrocławia z Mężem wybieramy w celach kulturoznawczych, więc z chęcią przeglądam Twoje wpisy o lokalach z jadłem, bo na pewno zgłodniejemy w trakcie wojaży. Podpatrzę więc gdzie warto zjeść. Z tego wpisu wiem gdzie nie warto.
    Pozdrawiam
    Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! To już się pewnie nigdy do Hana Sushi nie wybiorę, bo jakoś do tej pory mi nie było po drodze i pewnie już tak zostanie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hanna Sushi jest super restauracją! Polecam wszystkim <3

      Usuń
  3. @Monika: jeśli chcesz dobrze zjeść, i śpisz na kasie, to Splendido jest niezłym wyborem (wystrój taki sobie - rzecz gustu - ale jedzenie i obsługę mają dobre). W obu minibrowarach (Spiż i Bierhalle) na Rynku jest dobre piwo, z jedzeniem bywa różnie (mnie w Bierhalle dwa razy nakarmili dobrze, ale opinie są podzielone; ostatni mój posiłek w Spiżu nie zapadł mi w pamięć, więc pewnie nie otruli i nie zachwycili). Na Rynku w ogóle jest drogo. Ostatnio szlajamy się z Robakiem głównie po suszarniach, więc jestem słabo zorientowany w reszcie. Chadzam tylko regularnie na służbowe kolacje do Pod Papugami w Rynku, gdzie jedzenie jest przeciętne (zjadliwe, ale bez szaleństw), za to bywa muzyka na żywo (głównie jazz).

    @japoniabliżej: to na wypadek, gdyby zagoniło Cię ze Smaków Świata (swoją drogą sklep świetny, jeszcze raz dziękuję za wskazanie)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ugh... Do restauracji tej sieci cały czas staram się zajść gdy bywam w Łodzi (no dobra, starałam się gdy bywałam - teraz nie wiem nawet czy istnieje;) ) ale jakoś się nie udało. Coś w tym musiało być.
    Natomiast chyba i tak nic nie pobije obrzydliwością śp. Sushi Express:) Bllleeee....

    OdpowiedzUsuń